18 grudnia 2012

A ja kocham swoją mamę...

   Prezenty, to ciężka sprawa. Przynajmniej dla mnie. Znam ludzi, z którymi mam najlepszy kontakt, i mniej więcej wiem co lubią. Problem polega na tym, czy moja inwencja twórcza, będzie w stanie zaspokoić ich zmysł artystyczny. Wiem, że czasem po prezentach spodziewamy się nie wiadomo czego, czego sama byłam przykładem nie tak dawno. Czasami z braku czasu łażę po sklepie i szukam dosłownie czegokolwiek. Ale najbardziej lubię dawać prezenty, które w jakiś sposób sama zrobiłam. I takie też prezenty najbardziej lubię otrzymywać. ;)


  Wracając do tematu decou, zrobiłam szkatułkę.
Dość dawno, bo w marcu. Z racji tego, że wreszcie się przemogłam do lakierowania kilkukrotnie, czego najbardziej nie lubię (jakiś krasnoludek, by się przydał), spędziłam na wykonaniu tego cudeńka prawie miesiąc. 
Zdjęcie jest takie sobie, bo robiłam w pośpiechu, wieczorem przed dniem wręczenia. Ale chyba oddaje klimat, jaki chciałam osiągnąć.



  Szkatułka pomalowana rozwodnioną farbą akrylową w brązie z dodatkiem czerwieni. Chciałam osiągnąć lekko różany odcień. 
  Na górze kremowy, dwuwarstwowy podkład, też ze zmieszanych farb. Róże z papieru ryżowego. Na to wszystko dwuskładnikowy preparat do spękań, bardzo grubo nałożony, gdyż chciałam osiągnąć efekt szerokiego spękania. Wypełniłam je czymś w rodzaju porporiny w kolorze złotym. 
  Boki pomalowane lakierem wodnym, góra zaś kilkukrotnie spryskana lakierem- śmierduchem z puszki.